Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 60.djvu/20

Ta strona została skorygowana.
—   1684   —

— Kalkuluję, że obędą się ze smakiem.
Słowa te padły z odemkniętych drzwi kajuty. Obaj Anglicy obejrzeli się i poznali tak niecierpliwie wypatrywanego wysłańca.
— Sępi Dziób! — zawołał zadowoleniem Lindsey. — Bogu dzięki!
— Tak, Bogu dzięki! — rzekł trapper, zbliżając się. — To dopiero była heca! Sir, taka podróż — to nie przelewki. Co więcej, wróciwszy, nie znalazłem was odrazu. Nie sądziłem, że zatrzymacie się na tym miejscu.
— Ale w końcu nas znaleźliście. Powiedźcie mi, jak wam się powiodło?
— Dziękuję sir; bardzo dobrze.
— A poselstwo?
— Wykonane. Jesteście gotowi do jazdy?
— Tak. Dwudziestu ludzi. Sądzę, że to wystarczy. Rozmawialiście z Juarezem?
— Owszem. Lecz spotkałem go nie w El Paso del Norte, tylko w forcie Guadelupie.
— Ach! Dowiedział się o waszym przybyciu i wyjechał na spotkanie?
— Nie, sir. Według moich kalkulacji, nic nie wiedział. Przybył, jakby to powiedzieć, z własnego popędu. Tam, w głębi kraju, zdarzyły się dziwne rzeczy, sir, o których muszę panu opowiedzieć.
Oczy niespokojnie obszukały kajutę. Lindsey wskazał krzesło polowe:
— Siadajcie i opowiadajcie!
— Hm! Nie jestem przygotowany do tak długiej opowieści, sir, Gardło łatwo mi przy mówieniu wysycha i jeśli...