— Yes.
— Zaprzecza pan, że nie jest podobny do swego brata?
— Zaprzeczam, i to bardzo. Nie ja jestem niepodobny do niego, lecz on nie jest podobny do mnie.
Cortejo nie wiedział, jak się zachować wobec dziwacznych odpowiedzi schwytanego. Miał chęć zareagować brutalnie, atoli pewność siebie i spokój Anglika wywarły na nim wrażenie. Po krótkiej pauzie rzekł:
— Ale ja oczekuję pańskiego brata.
— Lorda Henry‘ego? Czemu?
— Dowiedziałem się, że towarzyszy transportowi.
— Fałsz! To moja funkcja.
— Ale gdzie jest lord Henry?
— U Juareza.
— Ach! A więc wyjechał naprzód! Gdzie przebywa Juarez?
— Wiem tylko, że jest w El Paso del Norte.
— A dokąd wy dążycie?
— Do fortu Guadelupy.
Drwiący, zwycięski uśmiech przemknął przez twarz Corteja.
— Tak daleko nie pojedziecie. Musicie tutaj wylądować i oddać mi wszystko.
Anglik powiódł dokoła wzrokiem. Spojrzenie wydawało się obojętne, prawie roztargnione, ale w istocie było bardzo przenikliwe. Myśliwy badał skupione rumaki. Już po chwili wiedział, którego wybierze.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 61.djvu/12
Ta strona została skorygowana.
— 1704 —