Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 61.djvu/17

Ta strona została skorygowana.
—   1709   —

Pociągnięto go ku rzece, aby wodą uśmierzyć cierpienia.
Istotnie, zimna woda poskutkowała. Kiedy, przewiązano mu oczy mokrą chustą, przestał lamentować i nawet mógł uczestniczyć w naradzie, którą toczyli jego podwładni.
Pościg za Sępim Dziobem wrócił z niczym. Prześladowcy nie znaleźli śladów. Wprawdzie nie szukali gorliwie — bardziej im zależało na bogato obładowanych łodziach, niż na zwariowanym Angliku, który poza dwoma rewolwerami nie posiadał nic, co mogłoby wynagrodzić trudy.
Jedynie właściciel deresza był rozwścieczony, stratą świetnego rumaka. Ale i on się uspokoił ile, że po sześciu zabitych i pięciu ciężko rannych, a jednym lekko rannym (plon dwunastu strzałów Sępiego Dzioba) pozostały konie. Poszkodowany, wybrał sobie wzamian najlepszego z owych wolnych rumaków.
Z sześcioma trupami nie zadawano sobie wiele trudu. Po prostu rzucono je do rzeki. Ranni zaś stanowili poważną przeszkodę w wyprawie. Trzeba było rozstrzygnąć ich los.
— Znam schronienie, gdzie można ich będzie umieścić — rzekł jeden z owych rycerzy z pod ciemnej gwiazdy.
— Gdzie? — zapytał Cortejo, któremu ból mniej już dokuczał.
— Przede wszystkim trzeba wziąć pod uwagę, że tu, na tym wybrzeżu, nie będą bezpieczni. Z tamtej strony natomiast mam starego znajomego,