Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 61.djvu/24

Ta strona została skorygowana.
—   1716   —

— To za mało.
— Och, sennor, to dosyć — odparł przywódca. — Wystarczy dla jednego człowieka.
— A gdzie będą ci, którzy mają kierować tratwą?
— Płynąc obok, tym łatwiej będą nadawać jej wymagany kierunek. Wiekszą tratwę mogliby spostrzec z okrętu. Wystawiłaby pana na niebezpieczeństwo, na które nie możemy was narażać, sennor.
Słowa brzmiały tak szczerze, Cortejo był przekonany.
— Dobrze — rzekł. — Niech i tak będzie. Trzeba teraz poczynić ostatnie zarządzenia. Wiecie już, co jest niezbędne. Muszę wam powtórzyć, abyście nie dotykali zawartości parowców i łodzi. Ładunek do mnie należy.
— Czy nie możemy liczyć na jakąś część transportu, sennor?
— Nie. Wiecie wszak, jaki z tego zrobię użytek.
— Ale pomyśl, sennor, że to nie pańska własność. Zabiera pan ją dzięki naszej pomocy. To jest tak, na przykład, jak okręt wojenny, zagarniający, nieprzyjacielski statek. Wówczas załoga otrzymuje zdobycz pieniężną.
— To też dostaniecie ją.
— Ile? — To zależy od zdobyczy. Dam wam dziesiątą część.
— Czy to nie za mało, sennor?
— Milczcie! Statek wiezie miliony. Z każde-