Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 61.djvu/9

Ta strona została skorygowana.
—   1701   —

Skoro Juarez nadjeżdża z prądem, to musimy się spotkać. Dobranoc.
Z godnością odwrócił się i udawał, że zamierza odejść. Lecz w tej chwili Meksykanin zerwał się na równe nogi i objął go z tyłu rękoma.
— Zostań, milord, jeśli panu życie miłe! — zawołał.
Sępi Dziób był dosyć silny, aby się pozbyć napastnika, ale chciał postąpić inaczej. Stanął zesztywniały, jak gdyby sparaliżowany ze strachu, i rzekł ze zdumieniem:
— Zounds! Oo kata, cóż to takiego?
— Jesteś pan moim jeńcem! — ryknął Meksykanin.
Samozwańczy Anglik otworzył usta ze zdumienia.
— Ach! Oszustwo! Nie chory?
— Nie — roześmiał się napastnik.
— Łotr! Dlaczego?
— Aby pana schwytać, milord!
Pogardliwie obejrzał Anglika, który nawet nie myślał o sprzeciwie.
— Czemu schwytać? — Zapytał Sępi Dziób.
— Ze względu na transport, który się znajduje na pańskich łodziach.
— Moi ludzie mnie uwolnią!
— O, nie wierz pan! Widzi pan, jak pańscy wioślarze uciekają? A tu, obejrzyj-no się, milord! Wioślarze istotnie odbili od brzegu, skoro tylko zauważyli, że Sępi Dziób pozwolił się schwytać.
Trapper odwrócił się i zobaczył, jak z lasu wyjechał oddział jeźdźców. W kilka sekund później