Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 62.djvu/10

Ta strona została skorygowana.
—   1730   —

sennores! — rzekł jeździec, kłaniając się ponownie.
Wbił parasol w ziemię, osadził na nim cylinder, zdjął surdut i ułożył na kapeluszu.
— Przeklęta maskarada! — zaklął. — Raz jeden odgrywałem Anglika, ale to się nigdy nie powtórzy, moi panowie!
— Odgrywał pan Anglika? — zdziwił się Juarez. — W jakim celu?
— Aby pozwolić się schwytać.
— Ach! Nie rozumiem. Chciał pan, aby go schwytano?
Trapper wyciągnął z kieszeni plaster tytoniu i odgryzł kawałek.
— Tak. I w rzeczy samej schwytał mnie wczoraj niejaki Pablo Cortejo nad Rio del Norte.
— Pablo Cortejo? — zapytał Zorski. — Sądziłem, że jest w San Juan?
— O nie, sir! Jeśli tego sennora chcecie zobaczyć i schwytać, to możecie go mieć zaraz po obiedzie.
— Opowiadaj, sennor! Wszak spotkał pan sir Lindsey‘a w El Refugio?
— Rozumie się, a wnet potem wyruszyliśmy, ku Sabinas.
Sępi Dziób opowiedział swą przygodę.
— A więc lord oczekuje nas pod owym zakrętem? — zapytał Juarez.
— Tak, sennor, przyrzekłem, że was sprowadzę.
— A więc wyruszamy! Czy pan potrafi nas prowadzić? Czy może jest pan znużony?