mego Saltillo. Ale wystarczy tropić ślad do jutra w południe. Stąd już wiadomy będzie kierunek. Wnet potem niech synowie Apaczów przywiozą mi odpowiedź.
— Dokąd?
— Do Monclovy.
— Ufff!
Indianin wypowiedział tylko to jedno słowo i wrócił do swoich. Na jego skinienie pięciu towarzyszy dosiadło rumaków, i nie tracąc słów zbytecznych, pojechało wraz z nim po tropie myśliwego.
Zorski wydał rozkaz, aby zaprzestano poszukiwań i sprowadzono łodzie z powrotem do statku, potem wsiadł na koń i pojechał.
Na parowcu oczekiwano go z niecierpliwością.
— Znaleziono? — zawołał jeszcze z dala Juarez.
— Tak — odparł.
— Jego samego?
— Nie; tylko, niestety, jego ślad.
— Biada! A więc żyje?
— Pewnie. Tą chustką przywiązywał sobie oczy.
Mówiąc to, Zorski wszedł na pokład i pokazał chustkę.
— Co jeszcze wiecie o nim? — zapytał lord.
— Przede wszystkim, że na pewno ma poranione oczy. Po drugie, że pływał na małej tratewce.
— A więc słusznie przypuszczał mój sternik, że jego właśni najemnicy wydali go na sztych.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 62.djvu/27
Ta strona została skorygowana.
— 1747 —