Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 63.djvu/20

Ta strona została skorygowana.
—   1768   —

było zresztą dosyć niewyraźnie rozpoznać sylwetki ludzi i koni, skupione głowa przy głowie. Czerwoni zebrali się w odpowiedzi na znaki ogniste.
Nasi jeźdźcy wyminęli grupy Indian i dojechali do brzegu stawu. Tu wódz osadził konia i zawołał głośno:
— Naha nitaketza!
To znaczy: spokój, chcę mówić!
Słychać było lekki szmer oręża, po czym głos jakiś zapytał:
— Taio taha — kto zacz?
— Naha Makaszi-tayiss. — Jestem Bawole Czoło.
— Makaszi-tayiss! — to imię przechodziło z ust do ust. Mimo ciemności można było stwierdzić ogrom wrażenia. Tymczasem rozległ się poprzedni głos:
— Bawole Czoło, wódz Miksteków, nie żyje.
— Bawole Czoło żyje, był w niewoli u wrogów i teraz wrócił, aby się zemścić. Kto ze mną rozmawia?
— Rżący Rumak — brzmiała odpowiedź.
— Rżący Rumak jest wielkim wodzem, jest pierwszym po Bawolem Czole i dowodził opuszczonymi dziećmi Miksteków. Niech podejdzie z pochodnią, aby mnie mógł poznać.
Po kilku chwilach zajaśniała pochodnia. Wielu wojowników stłoczyło się dokoła wodza. Jeden z nich, w stroju myśliwego na bawoły, takim, jaki dawniej nosił Bawole Czoło, zbliżył pochodnię do wodza i spojrzał mu w twarz.
— Mokaszi-tayiss! — zawołał na głos. — Ciesz-