Spodziewano się ujrzeć ogniska obozu, wszakże Meksykanie skupili się na dworze i w pokojach hacjendy. Dzięki temu Indianie mogli się zbliżyć. Kiedy okrążyli hacjendę, Zorski i Helmer puścili wierzchowce w cwał, jakgdyby przybywali zdala. Zatrzymali się przed wrotami i zapukali. Z zewnątrz padło pytanie:
— Kto tam?
— Czy to hacjenda del Erina? — zapytał Zorski.
— Tak — odpowiedziano.
— Jesteśmy gońcami.
— Ilu was?
— Dwóch.
— Kto was wysłał?
— Pantera Południa.
— A, w takim razie możecie wejść.
Wrota się otworzyły i obaj odważni mężowie wjechali na dwór, gdzie zeskoczyli z koni. Panował tu mrok; zaprowadzono ich do oświetlonego pokoju. Było pełno ludzi, o dzikim wejrzeniu. Jeden z nich, zapewne dowódca, zapytał Meksykanina, który przyprowadził obu obcych:
— Czego pragną ci chłopcy?
Zorski odezwał się szybko: Chłopcy?
— Macie do czynienia z sennorami. Weźcie to sobie na rozum! Przybywamy od Pantery Południa i musimy koniecznie się rozmówić z sennorem Cortejem. Gdzież jest?
Meksykanin obejrzał potężną postać Zorskiego, która sprawiała silne wrażenie na otaczających. Chciał przecież wyjść z honorem. Odparł:
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 63.djvu/23
Ta strona została skorygowana.
— 1771 —