Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 63.djvu/26

Ta strona została skorygowana.
—   1774   —

Józefa była nieprzytomna. Strach ścisnął jej serce. Ledwo zdołała wykrztusić:
— Polegli? Straszne!
— Niech się pani pocieszy. Nie żal ich. Zresztą, i tak nie dotarliby z listem do celu, gdyż napadliśmy również na pani ojca, kiedy czatował na lorda. Z jego ludzi nikt nie uszedł. Czy sam ocalał, niewiadomo jeszcze.
— O Boże, o Boże! — jęknęła.
— Pah! Nie wzywaj pani Imienia Bożego! Jesteś diablicą; nie możesz się spodziewać pomocy od Boga.
Słowa te przywróciły jej nieco energię.
— Sennor — rzekła — zrozum, że jesteś w głównej kwaterze mego ojca!
— Chce mnie pani przestraszyć? — uśmiechnął się Zorski.
— Jedno moje słowo, a będziesz jeńcem.
— Myli się sennorita. Oznajmiam pani, że zbliża się Juarez z wojskiem. Wasze błazeństwo dobiega dziś końca. Czy pani przypuszcza, że przybyłbym tutaj, nie zapewniwszy sobie bezpieczeństwa? Hacjenda jest otoczona; pod wałami stoi przeszło tysiąc Miksteków. Teraz mamy was w ręku.
— Jeszcze nie! — zawołała.
W obliczu wielkiego niebezpieczeństwa odzyskała przytomność umysłu. Mimo bólów, zerwała się z hamaku, chwyciła pistolet ze stołu i strzeliła w Zorskiego wołając na pomoc. Strzał chybił, Zorski bowiem uskoczył na stronę. Za chwilę już leżała na ziemi, pod rękoma Helmera. Jednocześnie rozległo się dokoła hacjendy prze-