raźliwe wycie. Mikstekowie usłyszeli wystrzał i przyjęli go za umówiony sygnał. Zorski skoczył ku drzwiom.
— Nadchodzą! — rzekł. — Trzymaj pan mocno te niewiastę, najlepiej zamknąć się z nią w pokoju! Muszę iść na dół do Arbelleza.
Zorski wybiegł. Wnętrze domu sprawiało wrażenie gniazda mrówek. Ze wszystkich stron zbiegali się Meksykanie, tak przerażeni, że nie zwrócili uwagi na jego obecność. Przebił się przez tłum i zszedł o piętro niżej, do piwnicy. Tam płonęło mdłe światełko. Jakiś mężczyzna stał u drzwi na straży.
— Kto jest w tej piwnicy? — zapytał Zorski.
— Arbellez i...
— Gdzie klucz? — przerwał doktor.
— Właściwie na górze u sennority.
— Właściwie? To ma znaczyć, że teraz jest tutaj. Daj go!
Strażnik ze zdumieniem obejrzał Zorskiego.
— Kto pan jesteś? Co to za alarm na górze?
— Jestem kimś, kogo masz słuchać, a ten alarm na górze nie powinien cię obchodzić. Dawaj klucze!
— Oho! Nie daję tak z miejsca. Chcę usłyszeć pańskie imię! Nie znam pana!
— Zaraz mnie poznasz!
To rzekłszy, Zorski tęgim ciosem pięści powalił strażnika. Przeszukał kieszenie leżącego i znalazł klucz. Po minucie drzwi były otworzone. Zorski wziął lampę i oświetlił przestrzeń.
Ujrzał wstrząsający widok.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 63.djvu/27
Ta strona została skorygowana.
— 1775 —