Najlepiej będzie, jeśli się sennor uda do miejscowości, zajętej jeszcze przez Francuzów.
— To także moi wrogowie!
— Podwójne nieszczęście. Żal mi pana. Chętnie uczynię dla sennora, co będzie w mej mocy.
— O, gdyby mnie pan mógł zawieźć do hacjendy, del Erina!
— Hm, to trudna sprawa. Hacjenda jest odległa, a pan ślepy i ranny. A poza tym, jak się zdaje, nikt nie powinien pana widzieć.
— Wynagrodzę sennora sowicie.
— Czy jest pan majętny?
— Tak.
— Wprawdzie, pomagając nieszczęsnemu, nie pytam nigdy o stan jego majątku. Ale zawieźć pana do hacjendy del Erina, to nie byle co. Skoro można zarobić, chyba tylko głupiec przepuszcza okazję.
— Dobrze! Jeśli mnie pan szybko i pewnie zaprowadzisz do hacjendy, dostajesz tysiąc dolarów, Czy dosyć?
— Tysiąc dolarów? Do pioruna! Musi pan być bardzo bogatym człowiekiem. Oczywiście, że się godzę.
— Jak długo potrwa podróż?
— Nie potrafię z góry określić. Zależy od tego, na jakie trudności napotkamy w drodze.
— Nie mogę przewidzieć. Czy ma pan dobro wierzchowce?
— Znośne, lecz zmęczone. W drodze będziemy, je mogli zamienić. Kupimy, aby postępować rzetelnie.
Mam przy sobie sporą sumkę.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 64.djvu/13
Ta strona została skorygowana.
— 1789 —