schwytać, wymykał mi się zawsze. W końcu ślad schwytać wymykał mi się zawsze. W końcu ślad zaginął; okręt zatonął wraz ze swoim kapitanem.
Głos myśliwego miał teraz inny dźwięk. Słowa syczały nienawiścią.
— Nienawidził go pan?
— Tak; nienawidziłem go tak, jak tylko człowiek nienawidzieć może człowieka.
— A jednak był pańskim krewnym?
— O, był nawt moim bratem, to znaczy moim bratem przyrodnim.
— Chyba więc doznałeś od niego straszliwych rzeczy — rzekł Cortejo z wzmożoną ciekawością.
Myśliwy milczał przez chwilę, poczem rzekł:
— To był djabeł. Poczynając od dnia, kiedy jego matka została żoną mego ojca, nie miałem chwili szczęśliwej.
— Jego matka była wdową?
— Tak, i mój ojciec wdowcem. Muszę panu powiedzieć, iż ojciec mój był osadnikiem; moja matka, wydawszy mnie na świat, umarła w połogu. Miałem lat dwadzieścia, miałem piękną narzeczoną i dobrą jak anioł, kiedy ojciec zdecydował się ożenić. W New-Orlean poznał wdowę po hiszpanie i pojął za żonę.
— Niemiły związek.
— Och, to mnie nie obchodziło. Mój ojciec był sam sobie panem i mógł robić, co mu się podobało. Atoli ta hiszpanka miała dziewiętnastoletniego syna, którego wprowadziła do domu. Co mam panu opowiadać! Powiem tylko tyle, że zabrał mi narzeczoną
- ↑ Brakujący wiersz tekstu