Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 64.djvu/19

Ta strona została skorygowana.
—   1795   —

schwytać, wymykał mi się zawsze. W końcu ślad schwytać wymykał mi się zawsze. W końcu ślad zaginął; okręt zatonął wraz ze swoim kapitanem.
Głos myśliwego miał teraz inny dźwięk. Słowa syczały nienawiścią.
— Nienawidził go pan?
— Tak; nienawidziłem go tak, jak tylko człowiek nienawidzieć może człowieka.
— A jednak był pańskim krewnym?
— O, był nawt moim bratem, to znaczy moim bratem przyrodnim.
— Chyba więc doznałeś od niego straszliwych rzeczy — rzekł Cortejo z wzmożoną ciekawością.
Myśliwy milczał przez chwilę, poczem rzekł:
— To był djabeł. Poczynając od dnia, kiedy jego matka została żoną mego ojca, nie miałem chwili szczęśliwej.
— Jego matka była wdową?
— Tak, i mój ojciec wdowcem. Muszę panu powiedzieć, iż ojciec mój był osadnikiem; moja matka, wydawszy mnie na świat, umarła w połogu. Miałem lat dwadzieścia, miałem piękną narzeczoną i dobrą jak anioł, kiedy ojciec zdecydował się ożenić. W New-Orlean poznał wdowę po hiszpanie i pojął za żonę.
— Niemiły związek.

— Och, to mnie nie obchodziło. Mój ojciec był sam sobie panem i mógł robić, co mu się podobało. Atoli ta hiszpanka miała dziewiętnastoletniego syna, którego wprowadziła do domu. Co mam panu opowiadać! Powiem tylko tyle, że zabrał mi narzeczoną

  1. Przypis własny Wikiźródeł Brakujący wiersz tekstu