Nasłuchując uważnie, strwożony Cortejo usłyszał słowa, wypowiedziane po francusku:
— Znowu kopiesz, koniku kary. Puść gniadego!
Francuz. Ach, to już naprawdę niebezpieczeństwo! Nadzieje Corteja zmalały. Ale po kilku chwilach usłyszał ponownie:
— Do wody! Na tamtym brzegu jest nasza chata i lepsza, niż tutaj, pasza.
Nasza chata? Więc mieszkał na tamtym, texaskim brzegu. A więc to nie był wróg, nie francuz, ani Meksykanin. Cortejo zdobył się na odwagę.
— Hallo! — zawołał.
Nie było odpowiedzi; słyszał tylko pluskanie.
— Hallo! — powtórzył głośniej.
Teraz nastąpiła odpowiedź:
— Hallo! Kto tu woła?
— Nieszczęśliwy, pozbawiony pomocy!
— Nieszczęśliwy? Nie można się ociągać. Gdzie jest?
— Tutaj.
— Dobrze, ale gdzie jest tutaj? Wskażcie mi drzewo lub krzew; jestem w rzece.
— Nie mogę wskazać; jestem ślepy.