ju jako wrogów Juareza. To świadczy, o jednolitym kierownictwie. Kto był przywódcą?
— Nie zdążyliśmy zobaczyć.
— Czy nie było tam białego między nimi?
— Owszem, nawet dwaj. Przybyli do nas wcześniej. Oświadczyli w strażnicy, że chcą się rozmówić z sennoritą Józefą. Czyniono im wstręty, ale jeden powalił pięścią przywódcę, poczem obaj pobiegli do sennority. Następnie padł wystrzał; równocześnie rozległo się dokoła straszliwe wycie. Ze wszystkich stron natarli wrogowie.
— Ilu ludzi było w izbie wartowniczej?
— Przeszło dwudziestu.
— Przeszło dwudziestu? — powtórzył Grandeprise, napoły ze zdumieniem, napoły kpiąc. — I tylu mężczyzn pozwoliło, aby dwaj przybysze porwali przywódcę?
— Cóż moglibyśmy począć? Powinien go pan był zobaczyć! Nie powiedział, kim jest. Podawał się za wysłańca, czy sprzymierzeńca sennora Corteja. przybierał ton rozkazodawcy.
— Sądząc z tego, co wiem, tylko sennor Cortejo mógł rozkazywać w hacjendzie.
— Słusznie! Jednakże uważali przybysza za Panterę Południa.
— Ten jest oczywiście sprzymierzeńcem sennora Corteja. Ale wszak Pantera Południa to Indjanin.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 65.djvu/1
Ta strona została skorygowana.
— 1805 —