— Podobieństwo? Jak się nazywa ten młody człowiek?
— Przypadkowo dowiedziałem się jego imienia. Mijał właśnie Zorskiego i hrabiego Fernanda. Zorski przywołał go imieniem Mariana.
Cortejo miał wrażenie, że się zapada w pomieszanie. A więc i Mariano ocalał, i ci wszyscy, których uważał za zgubionych. Był tak oszołomiony, że nie mógł się odezwać. Wreszcie rzekł głucho:
— Opowiadaj pan szczegółowo!
— No, zbliżyłem się do hacjendy bez przeszkód, Zostawiłem konia i zaczęłem się zakradać, aczkolwiek wielu Miksteków uwijało się dokoła, szukając zbiegłych. Zdołałem dotrzeć do parkanu mimo licznych grup nieprzyjaciół.
— Co za odwaga! — zawołał Manfredo.
— No, nie taka wielka. — skoro dostrzegłem zbliżającego się wroga, kładłem się plackiem na ziemi i udawałem nieboszczyka — jednego z poległych w bitwie. Leżałem więc przy parkanie i podsłuchiwałem. Dowiedziałem się w ten sposób o obecności wymienionych osób. Potem widziałem tych ludzi, jednego po drugim, przez otwory w parkanie. Tam na dworze płonęło ognisko, rzucając jasne światło.
Tymczasem Cortejo zdążył się opanować. Zapytał:
— I powiada pan, że córka moja żyje?
— Tak. Zamknięto ją w piwnicy, w której miał zginąć sennor Arbellez. Lecz jutro rano oczekuje ją sąd.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 65.djvu/10
Ta strona została skorygowana.
— 1814 —