Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 65.djvu/12

Ta strona została skorygowana.
—   1816   —

stawką jest moje życie, a nie wiem, czy pan i pańska córka zasługujecie na to.
— Sennor, błagam pana na Miłość Boską, pomóż mojej córce tylko ten jeden raz, a po królewsku pana wynagrodzę!
— Niech pan nie mówi o pieniądzach! Wiesz, że podejmę się tego nie dla pieniędzy. Ale nawet gdybym chciał, nie mógłbym wykonać sam; muszę mieć pomocnika.
— Powiedz, co mam czynić! Czętnie panu pomogę.
— Pan? — Myśliwy zmierzył Corteja pogardliwym spojrzeniem. Nie sennor, nie bierz mi pan za złe, ale nie może mi pan dopomóc.
— Proszę spojrzeć na mnie, sennor! — rzekł Manfredo. — Znam sztukę podkradania się i chętnie panu pomogę, o ile to się opłaci.
Grandeprise spoglądał przed siebie niezdecydowany. Jego szczera natura wzdrygała się przed udziałem w przedsięwzięciu; ostrzegał go przed nim głos wewnętrzny. Ale Cortejo tak długo nalegał, dopóki nie ustąpił.
— No dobrze, spróbujemy. Lecz wymawiam sobie, że będzie się pan stosował do moich rozkazów.
Cortejo odetchnął. Poznał i ocenił wartość tego myśliwego. Wiedział, że Grandeprise jest człowiekiem, któremu może się tak ryzykowna wyprawa udać.
Myśliwy rozwinął swój plan. Po dokładnym o-