nami. Nareszcie na górze przygotowania dobiegły, końca. W lochu ściemiło się na chwilę, poczym cień jakiś sfrunął na podłogę.
— Bez zbytecznych słów, sennorita! Każda chwila jest cenna. Czy pani ranna?
— Tak; zapewne połamałam sobie kilka żeber.
— To źle? Czy wytrzyma pani wciągania na górę?
— Muszę.
— Ściśnij pani zęby. Nie wolno nawet westchnąć. Do dzieła.
Myśliwy przywiązał lasso pod rękoma Józefy i dał umówiony znak. Manfredo pociągnął, a Grandeprise pomagał z dołu. Józefie zdawało się, że wyciągają jej z ciała każdą kosteczkę. Wytrzymała straszliwy ból, lecz, znalazłszy się na powietrzu, zemdlała. Lasso opadło po ra zdrugi i myśliwy wspiął się na górę.
— Jak sennorita?
— Zemdlała.
— To dobrze. Mniej z nią będzie kłopotu. Ale dalej! Mieliśmy tak zadziwiające szczęście, że nie powinniśmy go kusić.
Grandeprise wziął omdlałą na plecy i pośpieszył ku parkanowi. Manfredo wlazł pierwszy i Grandeprise podał mu dziewczynę. Potem przeskoczył na drugą stronę i odebrał Józefę od Manfreda, siedzącego na parkanie. Niebawem obaj pośpieszyli do Corteja. — —
∗ ∗
∗ |