Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 66.djvu/18

Ta strona została skorygowana.
—   1850   —

Wówczas Zorski oswobodził nieco gardło.
— Cortejo i jego córka są zatem u pana?
— Tak.
— Gdzie?
— W podziemnym lochu.
— Loch? Pah! Przecież pupilom dalby pan wygodne mieszkanie, a nie loch.
— Bynajmniej. Oni są moimi więźniami — skłamał Hilario.
— Ostrzegam pana, abyś nie próbował mnie znowu podejść!
— Wygodniej panu będzie wydać go nam.
— Co z tego będę miał?
— Zdaje się, że myśli pan o zapłacie. Posłuchaj, sennor, — ta zapłata łatwo może wyjść panu bokiem. Pytam się krótko i węzłowato: czy wyda bam pan ojca i córkę, czy nie? Daję sennorowi minutę do namysłu.
— Mój Boże, jestem gotów! Pozwól mi tylko sennor zawołać mego bratanka. To on jest strażnikiem więźniów. On ma klucze.
— Gdzie on?
— Tu obok. Wystarczy zapukać.
— Zapukaj, sennor!
Starzec zastukał, i po chwili zjawił się Manfredo. Przerażonymi oczami zmierzył przybyszów. Trzymał w ręku zapaloną latarkę.
— Sennores przybyli, aby zabrać naszych więźniów, — rzekł Hilario.
Hilario sięgnął po latarkę.
— Poco dwa światła? — zapytał Zorski.