— Wysadźmy drzwi! — poradził Grzmiąca Strzała.
Z całej siły naparli na żelazne drzwi. Ale napróżno.
Pode drzwiami stał doktor Hilario i nasłuchiwał.
— Zwycięstwo! — rzekł. — Uwięzieni. Posłuchaj, jak napierają na drzwi. Och, żelazo wytrzyma ich atak! Zasuwy nie puszczą. A za dwie minuty, wszystko ucichnie.
Istotnie. Uderzenia słabły i wkrótce zupełnie zamarły.
— Czy mam otworzyć? — zapytał sam siebie Hilario. — Trudno coś postanowić. Jeśli pójdę za wcześnie, będą jeszcze przytomni i potrafią mnie zgładzić; jeśli się spóźnię, zastanę trupy. A przecież pragnę pozbawić ich tylko chwilowo prytmności. Trzeba się odważyć.
Odsunął rygle i ostrożnie odemknął drzwi. Uderzył go ostry, przenikliwy zapach. Otworzył drzwi naoścież i szybko się cofnął.
— Czy nie pomarli? — zapytał Manfredo.
— Nie, żyją. Zabierz wszystko, co posiadają, — to będzie twoja zdobycz. Chcę przyprowadzić Cortejów. Niech się cieszą, oglądając tych więźniów.
Hilario odszedł. Bratanek jego wywrócił kieszenie nieprzytomnych i zagrabione rzeczy zabrał do piwnicy. Poczem związał jeńcom ręce i nogi tak starannie, aby żadną miarą nie mogli się uwolnić.
Hilario wszedł do znośnie urządzonego pokoju,
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 66.djvu/20
Ta strona została skorygowana.
— 1852 —