Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 66.djvu/27

Ta strona została skorygowana.
—   1859   —

— Na miłość Boską powiedz ojcze! Nie chcę umrzeć — ja muszę żyć! 0 ten ból w piersiach!
— Tak, wierzę pani, — roześmiał się Hilario. — Źle panią leczono. Mógłbym sennoritę wyleczyć i uzdrowić, ale sami tego nie chcecie.
— Chcę, chcę! Ojcze, powiedz mu! — krzyknęła dziewczyna.
— Oszuka nas i nie przestanie dręczyć.
— Ach nie dowierza mi pan! No, nie wezmę panu tego za złe i spełnię pańskie życzenie. Uwolnię was, przedtem jednak zwiążę w inny sposób, aby nie zwodziły was głupie nadzieje.
Otworzył pierścienie.
— A teraz chodźcie ze mną — rzekł. — Wskażę wam lepszą celę.
Zaprowadził ich na skraj korytarza’ gdzie mieściła się cela, przypominająca raczej pokoik, niż więzienie.
— Wejdźcie tutaj!
Weszli i odetchnęli z ulgą, gdyż przynajmniej można było stać i położyć się swobodnie.
— Oto wasze obecne mieszkanie — rzekł doktór. — A teraz żądam informacyj! Gdzie i jak można się dowiedzieć o miejscu pobytu Landoli?
— Od mego brata — odpowiedział Cortejo.
— A więc w Rodrigandzie, w Hiszpanii? To za daleko, to mi się nie może przydać. Czy nie ma lepszego i innego sposobu?
Cortejo spojrzał na starca ze złością i zapytał:
— Czy naprawdę zostaniemy tutaj i otrzymamy dostateczne pożywienie?