czankami, — a której to mieszczanki nie uszczęśliwiłoby poznanie podporucznika gwardii, tym bardziej hrabiego? Odpowiedział zatem bez zająkaknienia:
— Tak, Paula Marsfelden. Mieszka na prowincji. Dlatego zdziwiłem się, że widzę ją tutaj.
Muszę od razu dzisiaj napisać, że w stolicy znajduje się jej tak piękny i godny podziwu sobowtór.
Uśmiechając się ironicznie, odparła:
— Radzę panu zaoszczędzić sobie tego trudu.
— Dlaczego, pani?
— Ponieważ ja sama zawiadomię o tym pannę Marsfelden.
— Pani? Jakto?
— Ta pani jest moją przyjaciółką.
— Ach!
Był to niemal okrzyk strachu. Nieznajoma znała tę panią, której nazwisko nasunęło mu się na myśl. Paula Marsfelden bynajmniej nie była z nim spokrewniona; skłamał, aby wyjaśnić poufałość powitania.
— Zląkł się pan? — rzekła zimno Róża. — A więc, istotnie, nie zawiodłem się na panu. Mój panie, jesteś wprawdzie hrabią i oficerem, ale nie człowiekiem honoru!
— Pani! — rzekł.
— Poruczniku! — dopowiedziała z najgłębszą pogardą.
— Gdyby pani była mężczyzną, musiałabyś natychmiast służyć mi satysfakcją. Czyż ja odpowia-
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 67.djvu/13
Ta strona została skorygowana.
— 1873 —