spody, pewny, że nikt go z przeciwległego domu nie pozna.
Odurzenie pijackie dawno już go opuściło. Mógł więc pozwolić sobie na kilka kufli wina, wzamian, za co spodziewał się uzyskać pożądane wiadomości. Niestety, w lokalu siedział tylko sam gospodarz, który wydawał się odludkiem, ponurym, zamkniętym w sobie i milczącym. Ravenow postanowił czekać na lepszą okazję.
Nie była to długa próba cierpliwości. Jakiś jegomość wyszedł z willi i wszedł do szynku. Podporucznik poznał w nim byłego żołnierza, zwrócił się więc doń. Wyciągnął go na rozmowę i już wkrótce potem obaj siedzieli przy jednym stole, i gwarzyli o wojnie, o pokoju, o wszystkim zresztą, o czym się zwykło rozmawiać w szynku.
— Panie, — rzekł wreszcie porucznik — z pańskich wyrażeń miarkuję, że był pan w wojsku.
— Pah, sądzę! Byłem podoficerem! — brzmiała odpowiedź.
— Ach, ja też jestem podoficerem!
— Pan? — Zapytał nieznajomy, spojrzawszy na delikatne ręce i całą postać sąsiada. — Hm! Czemu nie jesteś w mundurze?
— Jestem na urlopie.
— Tak! Hm! A czym pan jesteś właściwie?
Z tonu można było poznać, że nie bardzo wierzy w podoficerską godność swego towarzysza. Mimo ubioru cywilnego, Ravenow wśród stu zdradzał oficera.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 67.djvu/17
Ta strona została skorygowana.
— 1877 —