Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 67.djvu/19

Ta strona została skorygowana.
—   1879   —

na spacer. Zorski miał wypróbować nowe konie cugowe, a ponieważ na jedno wychodzi, czy powóz jest pusty, czy zajęty, więc zabrał ze sobą obie kobiety.
— Do piorunów! Tak, była grubiańska, jak córka woźnicy! — wyrwało się porucznikowi.
— Ach, więc były grubiańskie? Czy słyszał pan z ich ust coś niemiłego?
Zadając to pytanie, obejrzał porucznika drwiąco. Ten połapał się, że strzelił byka; usiłował naprawić sytuację.
— Tak; coś niecoś słyszałem. Byłem w Ogrodzie Zoologicznym. Przede mną zatrzymała się kareta; jakiś oficer musiał z niej wysiąść skompromitowany w sposób najzłośliwszy.
— Tak! Hm! A skąd pan wie, że te panie nazywają się Zorskie, he?
— Wymieniły swoje nazwisko policjantowi.
— I dlaczego przyszedł pan tutaj zaraz potem i wypytujesz mnie o nie?
— Przypadek.
— Przypadek, pięknie! Miej się na baczności, z przypadku.
— Oho, cóżto znaczy?
— To znaczy, że Ludwik Starzyński nie da się wystrychnąć na dudka. Jeżeli stangret pozna pana, to wygarbujemy pańską oficerską skórę, że się podziurawi. Na tym kropka i, do zobaczenia!
Wygłosiwszy tę dosadną perorę, Ludwik podniósł się, zapłacił za piwo i wyszedł. Zaledwie znikł