tego obyczaj w stosunku do oficerów niższej szarży. Ta okoliczność świadczyła o szczególnym wyróżnieniu.
Minister przyjął go bardzo serdecznie, obejrzał z uśmiechem zadowolenia i rzekł:
— Pan jeszcze młody, panie podporuczniku, ale polecono mi pana i jestem gotów uwzględnić to polecenie. Mimo młodości, zdołał pan przestudiować wojskowe stosunki wielu państw zagranicznych. Dozna pan może chłodnego i odtrącającego przyjęcia. Aby temu zapobiec’ napisałem parę słów, które wręczy pan pułkownikowi. Abym się rychło dowiedział, że znalazł się pan we właściwym środowisku.
Rzekłszy to, dał Robertowi zapieczętowany list, adresowany do pułkownika, i życzliwie zakończył audiencję.
Początek był zachęcający, aliści im dalej, tym gorzej się zapowiadało. Jenerał dywizji kazał powiedzieć, że nie ma go w domu, chociaż Robert ujrzał jenerała w oknie. Brygadier przyjął go, lecz bardzo posępnie.
— Nazywa się pan Helmer? — zapytał.
— Tak jest, ekscelencjo.
— Szlachcic?
— Nie — odparł spokojnie Robert.
— Nie mogę pojąć, jak można było umieścić pana w gwardii!
Na ten złośliwy przytyk Robert odpowiedział ostro:[1]
- ↑ Błąd składu: brak wiersza tekstu.