Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 67.djvu/28

Ta strona została skorygowana.
—   1888   —

Brygadier nigdy jeszcze nie słyszał takiej nauczki. Zmrużył powieki i ostro warknął:
— Co? Jak? Chce pan odpowiadać? Ach, trzeba to sobie zapamiętać! Jest pan wolny i może pan iść!
Robert ukłonił się i wyszedł. Teraz miał pójść do pułkownika. Musiał czekać prawie godzinę, mimo że nikogo w przedpokoju nie było. Wreszcie go wpuszczono.
Upłynęło kilka minut. Robert zakasłał głośno, i dopiero teraz pułkownik odwrócił się powoli.
— Kto tu kaszle?
— Ach, jest tu ktoś! Kto pan jesteś?
Podporucznk Helmer, według rozkazu, panie pułkowniku.
Pułkownik podniósłszy się, nasadził binokle i oglądał na zimno młodego pdprucznika. Nie mogąc nic zarzucić jego zewnętrznemu wyglądowi, rzekł:
— A zatem, stawił się pan. Niech pan zamelduje adres w adiutanturze. Muszę panu powiedzieć, że w gwardii wymagania są wielkie. Czy zna pan panów oficerów?
— Nie.
— Hm! Czy będzie się pan stołował w kasynie?
— Mieszkam i stołuję się u znajomych.
— Ach, tak. Hm! A więc doprawdy nie wiem, w jaki sposób pana zaznajomić z panami oficerami.
Robert zrozumiał o co chodzi, jednak odezwał się grzecznie: