Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 67.djvu/4

Ta strona została skorygowana.
—   1864   —

— Prezydent! — zawołała Maria Hermoyes.
— Tak, to ja, — rzekł Zapoteka. — Witam pana z Bogiem, sennor Arbellez! Jak się panu powodziło?
— Źle bardzo źle, sennor, — odpowiedziała Maria. — Józefa Cortejo wtrąciła go do lochu, gdzie miał zginąć z głodu. Nasz dobry pan strasznie cierpiał.
Juarez ściągnął groźnie brwi.
Nagle rozległ się głośny krzyk.
— Ojcze!
— Emmo, moje dziecko!
Słowa te zamarły na wargach starego hacjendera. Z zamkniętymi oczami wyciągnął ramiona. Po chwili, milcząc, trzymali się w objęciach.
Juarez ujął Marię za rękę i wyprowadził z pokoju.
— Zostawmy ich samych — rzekł do niej. — Ta błoga chwila należy do nich i nie możemy ich jej pozbawiać. Ale powiedz pani, gdzie jest sennor Zorski-
— Wyjechał — odpowiedziała. — A także Bawole Czoło, Niedzwiedzie Serce i inni. Dokąd, niewiadomo.
— Musieli przecież powiedzieć.
— Nie. Nie mogli powiedzieć; sami nie wiedzieli. Pomknęli za Józefą Cortejo.
Maria w krótkich słowach powiedziała wszystko, co jej było wiadome. Nadeszła tymczasem Karia. Wraz z Marią weszła do Arbellezów, aby przywitać się ze starcem; Juarez zaś musiał zająć się odpowiednimi zarządzeniami.