Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 68.djvu/11

Ta strona została skorygowana.
—   1899   —

— Posłuchaj pan, młody człowieku, — podobasz mi się. Czy jest pan majętny?
— Nie. Jestem ubogi.
— Czy chce pan dobrze zarobić?
— Hm! W jaki sposób?
— Pragnę poznać sprawy hrabiego, a że pan tam pójdziesz, łatwo ci będzie dowiedzieć się o różnych rzeczach. Gdyby mi to pan zakomunikował, byłbym bardzo wdzięczny.
— Zastanowie się rzekł Robert po namyśle.
— Doskonale. Jeśli pan zechcesz, będziesz mógł zarobić u mnie sumkę niezgorszą.
— A co miałbym robić? — zapytał Robert z udaną radością.
Kapitan obejrzał go ponownie. Pomyślał, że ten młody — na pewno niedoświadczony — człowiek, któreg rysy świadczyły o mądrości, będzie bezpiecznym narzędziem w jego rękach.
— Nie chce pan powiedzieć, kim jesteś. Czy mogę przynajmniej wiedzieć, kim był pański ojciec?
— Mój ojciec jest marynarzem.
— Ach, a zatem nie zaliczasz się do wielkich panów. Szuka pan posady?
— Przyrzeczono, ale robią trudności.
Kapitanowi było to na rękę. Z miną opiekuna rzekł:
— Gwiżdż sobie na nich! Dam panu lepsze utrzymanie, ale musiałbym wiedzieć, kim pan jesteś i jak się nazywasz.
— Dobrze. Dowie się pan, skoro panu dowiodę, że mogę się przydać.