— Jakże to możliwe? Zamyka pan pokój na klucz.
— Macie chyba drugi klucz, o którym nie pomyślałem. Zostałem okradziony, haniebnie okradziony!
— Okradziony? — zapytała, blednąc ze strachu.
To musiała być pomyłka. Nie mogła wszak podporucznika Helmera uważać za złodzieja.
— Ulękła się pani, zbladłaś! — zawołał kapitan. — to pani ukradła! Powiedz, gdzie ukryłaś dokument! Muszę go odzyskać, natychmiast, natychmiast, natychmiast!
Słysząc o dokumencie, dziewczyna odetchnęła. Nie była to więc kradzież w zwykłym znaczeniu tego słowa. Zniknął dokument. Jeśli porucznik zabrał, to zapewne był uprawniony do tego.
— Ja? — rzekła. — Co panu do głowy strzeliło? W ten sposób nic pan nie wskóra, panie kapitanie! Gdzie pan go miał?
— Tu, w tym małym kuferku!
— Czyż nie był zamknięty na klucz?
— Tak.
— I wmawia pan sobie, że uczciwa dziewczyna oderwała zamek?
— Zamek nie jest oderwany, lecz otworzony.
— Skądbym wzięła klucz stosowny do pańskiego kufra?
— Wytrych.
— Niech pan się nie wystawia na śmieszność.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 68.djvu/22
Ta strona została skorygowana.
— 1910 —