sieni. Urzędnik zapukał do drzwi i wszedł na zaproszenie.
— Wreszcie — zawołał niecierpliwiony kapitan. — Jesteś pan gospodarzem?
— Nie, panie kapitanie.
— Ach! Kim jesteś? — zapytał zdumiony Shaw.
— Jestem urzędnikiem tutejszej policji.
Kapitan zląkł się, ale opanował się szybko i rzekł:
— Jestem bardzo rad, mój panie. Właśnie okradziono mnie.
— Okradziono? Hm! — uśmiechnął się urzędnik. — Co panu zginęło?
— Bardzo ważny dokument.
— Myli się pan. Ten dokument nie został skradziony, lecz skonfiskowany.
Shaw cofnął się o krok, jak piorunem rażony.
— Skonfiskowany? — wyjąknął. — Przez kogo?
— Nie mogę tego powiedzieć.
— Ale kto miał prawo otworzyć skrytki podczas mojej nieobecności?
— Każdy odważny obywatel.
Wobec niebezpieczeństwa rzekomy Shaw odzyskał zimną krew. Wiedział, że zginie, jeśli go teraz zaaresztują. Musiał uciec. Ale jak? Sień była obstawiona, lecz ulica chyba wolna! Tam, a więc przez okno, jest droga do ratunku!
— Panie komisarzu, to chyba pomyłka! Zajrzyj pan do tego kuferka! Listy polecające i świadectwa dowiodą panu...
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 68.djvu/24
Ta strona została skorygowana.
— 1912 —