Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 68.djvu/3

Ta strona została skorygowana.
—   1891   —

wieku. Za lat dziesięć będzie pan inaczej o tym są[1]zu niech pozna, co go czeka.
W tej chwili rozległ się turkot pojazdu. Drzwi się otworzyły i wszedł służący, meldując podporucznika Helmera.
— Ach, o wilku mowa! — rzekł rotmistrz, marszcząc twarz.
— Wejść! — rozkazał major, gładząc brodę i bynajmniej nie usiłując się podnieść.
Robert wszedł. Zobaczył ponure miny obu oficerów i zmrużone dumnie oczy dam; nie miał żadnych złudzeń. Stanął w postawie służbowej i czekał, aż doń przemówią.
— Kim pan jesteś? — zapytał z miejsca major.
— Podporucznik Helmer, panie majorze. Słyszałem, jak służący wymienił moje nazwisko.
Tymi słowy odparował pierwszy cios. Major zdawał się na to nie zważać i oświadczył:
— Był pan u pułkownika?
— Tak jest.
— Otrzymał pan wskazówki?
— Tak jest.
— Nie mogę nic więcej dodać. Może pan odmaszerować!
Najmniejszym gestem nie zdradził chęci podniesienia się; tak samo rotmistrz. Wstał tylko podporucznik Platen i kiwnął Robertowi przyjaźnie. Tymczasem ten nie odwrócił się do wyjścia, lecz obrzucił wzrokiem oficerów i rzekł grzecznie, a poważnie:

Widzę tu oznaki mego szwadronu, panie

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd składu: brak fragmentu tekstu.