Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 68.djvu/5

Ta strona została skorygowana.
—   1893   —

nieobecności dostałem kartkę od wielkiego księcia, który jest tutaj i...
— Wielki książę tutaj? — przerwał Robert.
— Wezwał go telegraficznie król. Z tych kilku słów wnioskuję, że chodzi o dyplomatyczne, nader ważne sprawy. Skorzystam z jego obecności i opowiem, jak ciebie, jego pupile, traktują tutaj. Jestem przekonany, że pomoże ci do otrzymania świetnej satysfakcji.
Hrabia umilkł, zaczął nadsłuchiwać i podszedł do okna. Przed bramą stał powóz, ale nikt już w nim nie siedział. Po chwili rozległy się w korytarzu głosy, i bez zameldowania otworzyły się drzwi. Ukazała się Roseta, hrabianka Roseta de Rodriganda y Sevilla. Za nią stała piękna, choć już niemłoda dama.
— Moja droga córko! — zawołał radośnie hrabia. — Jakże możliwe, że widzę cię już znowu, tak rychło po rozstaniu?
Objęła go i pocałowała.
— Przybyłam, aby ci przyprowadzić nader miłego i pożądanego gościa, kochany ojcze. Spójrz i poznaj!
Wskazała na damę, która za nią stała. Hrabia zmierzył ją badawczo. Na jej pięknym obliczu wyrył się wyraz cichego, zrezygnowanego cierpienia, podobnie jak na twarzy Rosety Zorskiej.
Wydawała się hrabiemu znajomą, a jednak potrząsnął głową i rzekł:
— Nie zmuszaj mnie, abym odgadywał. Nie zwlekaj z radosną nowiną.