Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 69.djvu/16

Ta strona została skorygowana.
—   1932   —

— Daj mi przede wszystkim swą rękę, Robercie. Tak! Czy wiesz, żeśmy się zawsze kochali?
Drgnął: coś go opanowało, coś, co się nie da ópisać. Mógł tylko skinąć potakująco.
— I że się jeszcze kochamy?
— Ja ciebie, tak! — rzekł.
— Ty — mnie. Wiem o tym! A może myślisz, że cię nie kocham, jak poprzednio? Patrz, drogi Roz bercie, kogo się kocha, tego zna się dokładnie, i przeczucie zastępuje świadomość. Przeczuwam wszystkie myśli, jakie masz, kiedy jestem przy tobie. A kiedy coś ukrywasz, serce moje widzi to jasno. Czy, wierzysz?
Musiał zebrać siły, aby potwierdzić jednym słówkiem tak.
— Otóż — dodała serdecznie — kiedy przybyłeś z kasyna, źrenice miałeś głębokie i przenikliwe, i tam, w głębi ich, ogniki drgały. Poznałam odrazu, że wyrządzono ci wielką krzywdę. Źle cię potraktowano w kasynie. Ty zaś nie jesteś człowiekiem, który to może znieść. Była chyba awantura, a wy, oficerowie, odrazu chwytacie za broń. Podejdź, drogi Robercie, i spójrz mi prosto w oczy!
Położyła mu delikatną, białą rączkę na plecach i przycisnęła go do siebie, aby przyjrzeć się uważnie. Jej badawcze spojrzenie tkwiło w jego oczach przez chwilę, poczem opuściła ręce.
— Robercie, czy wiesz, co nastąpi? — Pojedynek!
— Różyczko! — zawołał przerażony.
— Robercie, widzę dokładnie. Tam w głębi