Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 69.djvu/21

Ta strona została skorygowana.
—   1937   —

now, który czuł się już dobrze po wczorajszym wypadku, odwrócił głowę, skoro zobaczył zbliżającego się przeciwnika.
— Do licha, co za rumak! — szepnął Branden, adiutant. — Za czyje pieniądze ten syn marynarza kupił to diabelnie cenne zwierzę. I na tym rumaku zamierza jeździć podczas zwykłej służby?
Robert ukłonił się kolegom, którzy mu ledwo odpowiedzieli. Jedynie Platen podjechał bliżej, podał przyjaźnie dłoń i rzekł tak donośnie, aby wszyscy słyszeli:
— Dzieńdobry, Helmerze. Przepyszny ogier! Czy ma pan więcej takich w swej stajni?
— Jest to mój koń służbowy — odpowiedział Robert. — Pozostałe muszę oszczędzać.
— Do pioruna — mruknął adiutant do swego sąsiada. — Tne plebejusz mówi tak, jakgdyby inne jego konie były cenniejsze. Mam wrażenie, że łajdak puszy się tylko. Ale ten Platen! Trzeba go będzie ująć w karby.
Nadjechał pułkownik. Miał twarz posępną, jakgdyby usiłował okiełzać wściekłość. Adiutant, salutując, podjechał doń.
— Czy jest coś do zameldowania po za codziennym raportem? — zapytał dowódca.
— Według rozkazu, nie panie pułkowniku, — brzmiała odpowiedź. — Podporucznik Helmer stawił się do służby.
— Podporucznik Helmer, wystąpić! — rozkazał ostrym głosem pułkownik.
Robert podjechał i w milczeniu zatrzymał się