Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 69.djvu/22

Ta strona została skorygowana.
—   1938   —

przed pułkownikiem. Pułkownik zbadał jego ubranie i konia. Chętnie skarciłby go za coś niezgodnego z regulaminem, ale nie był pretekstu. Z wzgardliwym mrugnięciem odezwał się:
— Może pan odjechać. Zawiadomię pana, czy będziesz w ogóle potrzebny i kiedy.
Robert zasalutował; pełnymi susami pomknął przez wrota.
— Świetny jeździec! — mruknął adiutant, śledząc go spojrzeniem. — Gdzie się wyuczył?
Helmar przejrzał zamiar pułkownika. Nie chciał go dopuścić do służby, gdyż dwa wyzwania są dostatecznym powodem, aby podporucznika przynajmniej chwilowo usunąć.
Robert uśmiechnął się. Wrócił do domu i oświadczył, aby wytłumaczyć wczesny powrót, że nie uważano jego wstąpienia dziś za konieczne.
Ćwiczenia trwały niemal dwie godziny. Zaledwie pułkownik wrócił i wygodnie się zadomowił, przyszedł Platen.
— A, dobrze, że pana widzę, — rzekł szef opryskliwym tonem. — Muszę zwrócić panu uwagę, że nie pojmuję jego wczorajszego postępowania.
— Jestem zdania, że niegrzeczność hańbi każdego człowieka, zwłaszcza oficera. I przypuszczam, że minister, przydając nam nowego kolegę, chyba spodziewa się po nas godnego przyjęcia.
— Ale znał pan naszą zmowę!
— Nie brałem w niej udziału.