Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 69.djvu/4

Ta strona została skorygowana.
—   1920   —

pan dosyć odwagi, aby rozmawiać z mieszczaninem, podporucznikiem.
Pułkownik miał już tego za wiele; odzyskał przytomność umysłu.
— Tak, pan ma słuszność! — odparł dumnie. — Nie jest pan człowiekiem, którego można się lękać. Oświadczam tedy, że z premedytacją pana zaparłem.
— Dziękuję panu, panie Winslow! Nie chciałbym donieść o ten sprawie władzy przełożonej, ale muszę zażądać zadośćuczynienia. Pozwoli pan, że jutro przyślę swych świadków.
— Pah, nie pojedynkuję się z mieszczaninem!
— Byłby to wygodny sposób uniknięcia odpowiedzialności. Jeśli pan nie przyjmie moich świadków, to niech sąd honorowy zadecyduje, czy człowiek noszący uniform oficera Jego Królewskiej Mości, nie może dać satysfakcji. Jeśli zaś i tu zapadnie dla mnie wyrok nieprzychylny, oskarżę pana przed władzami o nieposłuszeństwo wobec przełożonych.
Odwrócił się ostro na obcasie i podszedł do ściany, aby zawiesić czako i szablę, poczem z okna wziął gazetę i obejrzał się, szukając miejsca.
Po tej próbie odwagi niktby nie ośmielił odmówić mu miejsca; wszakże oficerowie przysunęli się do siebie, aby nie mieć go za sąsiada!
Tylko jeden pozostał na swoim miejscu i nawet życzliwie, zapraszająco spoglądał na Helmara. Był to podporucznik Platen. Robert zauważył jego przyjazne spojrzenie i zbliżył się doń.