Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 70.djvu/18

Ta strona została skorygowana.
—   1962   —

— Kaleka! — jęczał. — Nieszczęsny kaleka! Pułkwniku, czy przyrzekasz, że go zastrzelisz?
— Przyrzekam — odpowiedział pułkownik. — Nie zgodzę się na żadne pojednanie.
— Dobrze; to mnie krzepi. Doktorze, muszę się przyglądać walce; niech się pan nie sprzeciwia!
— Pułkowniku, nie daj mi pan czekać; zaczynajcie!
Odległość wyznaczono za pomocą dwóch wetkniętych szpad. Adiutant przyniósł szkatułkę z pistoletami pułkownika. Zauważywszy to, Robert opuścił Różyczkę, zbliżył się, wziął jeden z pistoletów i obejrzał z miną znawcy:
Doskonle! Ponieważ jednak nie znam tego pistoletu, wolno mi chyba dać strzał próbny?
— Strzelaj pan! — rzekł krótko sekundant przeciwnika.
Ranny uśmiechnął się drwiąco.
Robert nabił i obejrzał się za celem. Na dalekiej gałęzi jakiegoś dębu wisiała szyszka. Robert wskazał na nią i rzekł:
— A więc trafię w tę szyszkę.
Nie trafił w nią jednak.
— Bogu dzięki, marnie strzela! — myślał pułkownik.
Tak samo sądzili pozostali. Platen odciągnął Roberta na bok i rzekł zatroskanym głosem:
— Ależ, na miłość Boską, jesteś zgubiony!
— Nie! — brzmiała odpowiedź. — przekonałem się, że ten pistolet jest doskonałej roboty.