Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 70.djvu/20

Ta strona została skorygowana.
—   1964   —

przebiła rękę, rozerwała przegub i wdarła się do przedramienia.
— Czy można rękę uleczyć? — zapytał ze strachem pułkownik.
— Nie, trzeba amputować.
— A zatem niezdolny do służby? — zapytał Robert.
— Najzupełniej! — odpowiedział doktór.
— Mogę więc opuścić stanowisko — oświadczył zwycięzca.
Rzucił pistolet i odszedł. Różyczka oczekiwała go z błyszczącymi oczami. Cały świat dumy malował się w jej spojrzeniu.
— Znowu zwyciężyłeś! — rzekła stłumionym, ale radosnym głosem. — Wiedziałam, że nikt cię nie pokona. Czy naprawdę stracił rękę, drogi Robercie?
— Tak; już nigdy nie będzie władał szablą.
— Sprawiedliwe, a przecież okropne. Idźmy stąd.
— Musimy czekać na Platena, droga Różyczko. Ale wsiądźmy do powozu; Platen zaraz nadejdzie.
Sekundant został chwilowo na placu. Przyglądał się lekarzowi, który pracował nożem tak, że pułkownik nie mógł się powstrzymać od krzyku.
— Ja także kaleką, ja także! — krzyczał. — Ravenowie, słyszy pan?
— Czy słyszę! — odparł Ravenow, mimo osłabienia zbliżając się, wsparty na ramieniu Golzena. — Ten człowiek jest w sojuszu z diabłem. Mam nadzieję, że lich wkrótce go wyprawi do piekła.
— Mylisz się — odpowiedział poważnie Platen.