— To, co nazywasz diabłem, jest tylko doskonałym władaniem bronią. Chcieliście go co najmniej pozbawić zdolności do służby, i oto sami doznajecie tego losu.
Rzekłszy to, wrócił do swego przyjaciela. — —
— Znieruchomiałem ze zdumienia — zawołał Ravenow. — Gdybym nie był ranny, wyzwałbym tego Platena na szpady!
— Lew jest ranny, więc szczekają szakale, — dodał pułkownik. — Ale nie na tym koniec. Ach, doktorze! Co pan tnie? Czy sądzi pan, że to kotlet?
— Musi pan wytrzymać, panie pułkowniku, odpowiedział lekarz.
Niebawem odjechały powozy, a plac znowu zaległa cisza i samotność. — —
Na rogu, gdzie ich przedtem oczekiwał, Platen pożegnał się z Robertem i Różyczką.
— Jak pan zamierza postąpić? — zapytał. — Czy sam założysz meldunek?
— Nie wiem jeszcze — odpowiedził Robert. — Najlepiej będzie samemu zameldować. W tej chwili jestem znużony i chcę odpocząć; potem zobaczy się, co robić.
Platen odjechał, podczas gdy młoda para doszła pieszo do willi.
Wszyscy tu jeszcze spali. Oboje weszli przez nikogo niezauważeni. Różyczka doprowadziła Roberta do pokoju, gdyż tędy prowadziła jej droga. Otworzył drzwi i wszedł, a ona za nim, aby się pożegnać.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 70.djvu/21
Ta strona została skorygowana.
— 1965 —