Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 71.djvu/15

Ta strona została skorygowana.
—   1987   —

Ślusarz zgodził się na propozycję Roberta. Umówili się w pewnej gospodzie w Poznaniu. Nadleśniczemu wydawało się rzeczą normalną, że Roebrt odprowadza gościa, skoro ten się pożegnał.. Obaj oficerowie dotarli od miasta, kiedy wieczór zaczął zapadać.
Minęli kilka ulic i wjechali do zaułka, gdzie zatrzymali się przed zamkniętą furtką podmurza ogrodowego.
Był ciemny wieczór. Niepostrzeżenie podeszli do muru i łatwo przeleźli na drugą stronę. Tam natknęli się na Platena.
— Chodźcie! — rzekł szeptem. — Jesteśmy bezpieczni. Nikt nie wyjdzie do ogrodu, a co do mnie, to sądzą, że wyszedłem na miasto.
Ślusarz dokładnie zbadał zamek, obracał i kręcił, wreszcie rzekł:
— Pójdzie prędko. Zdaje się, że mam odpowiedni klucz.
Nosił na sobie torbę skórzaną pełną wytrychów. Sięgnął po niektóre. Rozległ się lekki dźwięk.
Sztaba ustąpiła.
Po dwóch minutach były drzwi otwarte. Wreszcie dostali się do gabinetu. Stało tam biurko, stół, lampa, kilka krzeseł, nawet piec, umywalnia i lustro. Sprawiał wrażenie zamieszkałego.
— Tam jest skrytka — rzekł Platen, wskazując na zegar.
Zdjęto go ze ściany. Ukazały się małe żelazne, drzwiczki, zaopatrzone w dwa zamki.
I te udało się ślusarzowi otworzyć.