Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 71.djvu/19

Ta strona została skorygowana.
—   1991   —

— Wybacz mi, Robercie, nie mogę z tobą iść!
— Pah, nie martw się! — brzmiała odpowiedź. — Mam nadzieję, że wszystko szczęśliwie się skończy.
— Czyń, jak uważasz; ale teraz żegnam cię. Muszę pozostać sam. Znajdziecie drogę beze mnie.
Platen uścisnął mu rękę i oddalił się pocichu. Robert podkradł się wraz z ślusarzem do muru. Tu nadstawili ucha, chcąc zbadać, czy droga wolna. Usłyszeli kroki, które się coraz bardziej zbliżały. Słychać było dokładnie, że dwie osoby usiłują bez szmeru otworzyć furtkę.
— Stój, ktoś idzie! — szepnął Robert. — Poczekajmy!
Klucz zgrzytnął w zamku, furta otworzyła się i wpuściła dwóch mężczyzn. Podczas gdy jeden zamykał drzwi, drugi szepnął głosem, który wydał się Robertowi znajomy:
— Chyba nikogo nie ma w ogrodzie?
— Ani żywej duszy — odparł drugi.
— Nikt nas nie podsłucha?
— Co znowu! Mniemają, że o północy przyjadę. Nikt nie będzie mnie szukał w pawilone. Chodźmy:
Ten, który to powiedział, był w każdym razie bankierem. Ale kim był drugi? Obaj mężczyźni doszli do pawilonu i znikli w nim otworzywszy drzwi.
— Wróć tymczasem do gospody; ja przyjdę niebawem — szepnął Robert do ślusarza.
Rzemieślnik przeskoczył przez mur; Robert zaś podkradł się do pawilonu, aby podsłuchać rozmowę