— Niech tam....
— Pod zegarem.
— Prze...
Przekleństwo ugrzęzło mu w gardle. Wyglądał tak, jakby dostał cios w ciemię.
— Widzi pan, że jestem niemal wszechwiedzący dodał Robert. Czy zechce pan dać dokumenty dobrowolnie, czy nie?
— Nie wiem nic o dokumentach.
— Dobrze, a więc poszuka się w skrytce pod zegarem i znajdzie się nietylko te dokumenty.
— Cóż jeszcze?
— Zbiór klejnotów, które zostały nieprawnie przywłaszczone, a których prawy właściciel stoi oto przed panem. Nie chce się pan przyznać?
Walner zachwiał się na nogach; musiał się trzymać poręczy.
— Jestem zgubiony! — jęknął.
— Jeszcze nie — mówił Robert. — Każdy błąd można wybaczyć, skoro go winny wyzna i żałuje. Zatrzymał pan moją własność, to panu wybaczę, o ile mi pan ją zwróci. A i to drugie można naprawić. Pan Platen nie mógłby służyć jako krewny człowieka, który winien jest zdrady państwa. Przez wzgląd na mego przyjaciela poszukam jakiegoś wyjścia.
— Zdrady państwa? — zapytał zdumiony Platen.
— Niestety, tak, — odpowiedział Robert. — Pomów z wujkiem. Ja tymczasem przejdę do drugiego pokoju.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 71.djvu/26
Ta strona została skorygowana.
— 1998 —