mentami, była tam nowa paczka. Były to dokumenty, przyniesione przez Shawa.
— Czy treść ich jest naprawdę ważna? — zapytał Platen.
— Ponad wszelki wyraz!
Platen wziął szkatułkę, podczas gdy Robert brał papiery. Obaj opuścili pawilon, nie pożegnawszy się z bankierem. Udali się do pokoju Platena, gdzie Robert złożył uzyskane dokumenty w jedną paczkę. Naraz ukazał się służący.
— Panie Platen, prędko, prędko, niech pan porucznik idzie do pana bankiera! — zawołał.
— Czego sobie pan bankier życzy? — zapytał Platetn.
— Czego sobie życzy? O, nic zupełnie nic sobie pan bankier nie życzy. Myślę tylko, że on jest... on jest...
— No, cóż takiego?
— Chory, bardzo chory.
— Co mu jest? Sprowadźcie lekarza.
— O, lekarz już nie poradzi.
Platen zerwał się i utkwił oczy w służącym.
— Nie poradzi? Ach, co się stało? Gdzie jest wujek?
— W swoim pokoju. Miałem mu zameldować pewnego pana; kiedy wszedłem, leżał w krześle i... i.. był nieżywy!
— Dopiero co mówiliśmy z nim. Schodzę już; natychmiast.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 71.djvu/28
Ta strona została skorygowana.
— 2000 —