Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 71.djvu/9

Ta strona została skorygowana.
—   1981   —

— Tak stwierdził Platen beztrosko. — Wisi bowiem w tym gabinecie stary zegar. Wuj zdjął go właśnie. Za zegarem zobaczyłem skrytkę, zamkniętą na żelazne drzwiczki. W tej skrytce, zdwało się, leżało wiele cennych rzeczy. Zdążyłem tylko zauważyć szkatułkę, z której zwisał jakiś klejnot.
— Jak dawno to było?
— Prawie trzy lata.
— Od tego czasu przeniósł zapewne klejnoty gdzie indziej, łatwo się tego domyśleć — rzekł Robert, usiłując sobie nadać pozory obojętności. Podejrzewał jednak, iż te klejnoty mogą pozostawać w jakimś związku z przeznaczonymi dlań skarbami meksykańskimi, które w tajemniczy sposób zniknęły.
Platen nie spostrzegł niezwykłego zainteresowania Roberta i odpowiedział ze śmiechem:
— O nie. Widocznie nie ma drugiej skrytki, gdyż musiałem mu przyrzec, że dochowam sekretu. To uroczyste zapewnienie dałem dla żartu. Nie sądzę, abym je łamał, opowiadając ci o tym, bo potrafisz dochować tajemnicy tak pewnie, jak ja.
— A gdybym chciał zostać włamywaczem?
— Nie, nie wierzę.
— Przynajmniej, aby obejrzeć klejnoty.
— Poco? Naco ci się to może przydać?
— Bardzo, albo wcale nie, zależnie od okoliczności. Nie zdajesz sobie nawet sprawy, jaką wagę posiada dla mnie ta wiadomość.
— Zdumiewasz mnie! — zawołał Platen. — Co cię to obchodzi, czy wuj mój ma klejnoty, czy nie?