humorze. Dlaczego, nie mógłby sam określić. Przecież dopiero przed paroma dniami przybył list Zorskiego z nad Rio Sabinas i wywołał nieopisaną radość.
Rozległy się na korytarzu szybkie kroki. Ludwik wszedł i stanął w drzwiach w tragicznej postawie, oczekując zapytania kapitana.
— Z czym przychodzisz? — zapytał nadleśniczy mrukliwie.
— Z kłusownikami! — brzmiała krótsza jeszcze odpowiedź.
Stary podniósł się szybko.
— Kłusownicy? — zapytał. — Czy dobrze słyszę?
— Według rozkazu, panie kapitanie. Dwóch kłusowników.
— Święty Hubercie, nareszcie dwóch! — rzekł stary. — Oto woda na mój młyn. Gdzie ich masz?
— Na dole, w szopie. Siedzą spętani pod strażą dwóch ludzi.
— Kto ich schwytał?
— Ja sam.
— Ty sam? Ach! Gdzie?
— Na trakcie.
— Opowiadaj!
Ludwik więc począł opowiadać całe zdarzenie dokładnie.
— Kimże jest ten szubrawiec, ten kłusownik.
— To nasz weterynarz — oznajmił Ludwik.
— Nasz wete... — słowo uwięzło mu w gardle.
— rynarz! dokończył Ludwik z naciskiem.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 72.djvu/15
Ta strona została skorygowana.
— 2015 —