— Drabie, może zalałeś sobie czub? Nasz weterynarz miałby być kłusownikiem? To niemożliwe! To fałsz wierutny.
— To prawda, panie kapitanie. Siedzi na dole w szopie.
— No, to niech się Bóg nad nim zlituje! Czy sprowadziłeś kozła?
—Tak. Musiał go lekarz sam taszczyć.
— Bardzo słusznie. Chciałbym, aby mu kozioł przyrósł do gardła. A jak tam z zającami?
— Też są. Handlarz ma je w torbie.
— Dobrze, dobrze; zaraz ich przesłucham.
Ludwik oddalił się śpiesznie. Kiedy wyszedł na dwór, jeden z chłopców wyprowadził osiodłanego wierzchowca ze stajni, gdyż kapitan wybierał się w podróż.
— Pozostaw to chwilowo i pomóż mi zebrać ludzi — rzekł Ludwik. — Pan kapitan odbędzie sąd.
— Nad kłusownikami?
— Tak. Wszyscy ludzie mają się stawić w kancelarii.
— Dobrze, dobrze; biegnę już.
Ludwik stał przy drzwiach szopy. Zauważywszy znak swego pana, otworzył wrota i wypuścił obu grzeszników.
— Stój, doktorze, — rzekł. — Pan ma taszczyć kozła.
— Nawet teraz?
— Oczywista. Jest to korpus defektus; korpusami również zające.
— Ale ja jestem niewinny!
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 72.djvu/16
Ta strona została skorygowana.
— 2016 —