niczy. — Dopiero od dwóch lat przebywa pan w tej miejscowości. To się zgadza.
I zwracając się ponownie do Sępiego Dzioba, dodał: — Czy prowadziłeś interesy z Corteją? Żądam prawdy.
— Tak: nawet bardzo wiele — odpowiedział zapytany. — Mój statek korsarski był jego własnością.
— Ten łotr ma przynajmniej odwagę i wyznaje prawdę. Czy znasz jakiego Zorskiego.
— Tak.
— Czy nie chciał cię pewnego razu schwytać?
— Tak.
— Cóż więc zrobiłeś?
— To, co teraz czynię. Uciekłem. Do miłego zobaczenia, panie kapitanie!
Po chwili był już za drzwiami, przekręcił klucz, aby nikt nie mógł go ścigać i zeskoczył ze schodów na dwór. Tam dopadł konia, odwiązał, skoczył na siodło i pogalopował.
To nieprzewidziane zdarzenie tak oszołomiło zebranych, że nikt nie zdołał się poruszyć z miejsca. Pierwszy oprzytomniał kapitan.
— Ucieka! — krzyknął. — Prędko za nim! — Skoczył za drzwi. — Tysiąc piorunów, przekręcił klucz w zamku! — Pośpieszył do okna i wyjrzał na podwórze. — Bomby i granaty! Dosiada rumaka. Minął bramę! Jeśli tak pójdzie dalej, to go schwytamy!
Wkrótce ujrzeli jakiegoś wieśniaka
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 72.djvu/19
Ta strona została skorygowana.
— 2019 —