— Dzieńdobry, drogi Alimpo. Już na nogach, tak wcześnie?
— Tak; kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje, Tak mawia moja Elwira. Jakże można spać, skoro się wie, że pan przyjedzie.
— A więc Ludwik doniósł o moim przyjeździe?
— Tak; przybył tu onegdaj.
— Gdzie państwo?
— W bawialni.
Zdjąwszy palto i kapelusz, Robert wszedł do pokoju. Tam zastał don Manuela. Rosetę, panią Zorską z córką i Amy Lindsey. Powitana go serdecznie.
Przybyłem tylko na kilka godzin, aby się pożegnać na dłuższy czas, — rzekł Robert ściskając ręce. — Dziś, najpóźniej jutro wyjeżdżam.
— Żal nam się z panem rozstawać rzekła Roseta. — W sprawie służbowej?
— Tak. Niech pani zgadnie, dokąd! To długa podróż — do kraju, skąd dopiero przed kilkoma dniami otrzymaliśmy tak szczęśliwe wieści.
— Szczęśliwe wieści?... Mój Boże, czy się domyślam! Pan mówi o Meksyku?
Skinął potakująco
W tej chwili jakiś jeździec w pełnym galopie wjechał przez bramę, ściągając na siebie powszechną uwagę. Był to Sępi Dziób.
Zeskoczył z konia i wszedł po schodach górę, z workiem na grzbiecie. Tu zabiegł mu drogę Alimpo.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 72.djvu/21
Ta strona została skorygowana.
— 2021 —