Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 72.djvu/25

Ta strona została skorygowana.
—   2025   —

— Poczekamy z tym chwilę. Musimy się jeszcze zająć tym dzielnym człowekiem, który jest dla nas zagadką
— Tak, — rzekł kapitan — przeklętą, głupią zagadką! Człowieku, czemu podał się pan za Landolę? Kim jesteś naprawdę?
Sępi Dziób przesunął fajkę do drugiego policzka i wypluł poważny pocisk ciemno brunatnej śliny, tak blisko twarzy kapitana, że ten cofnął się przerażony.
— Do miliona fur piorunów! — zaklął. — Co za bezeceństwo! Myśli pan, że potrzeba nam tu próbek plucia, hę? Pluć mi koło nosa! Szczęście, żeś mnie nie trafił. Za co mnie właściwie uważasz, hę?
Amerykanin odpowiedział z przyjaznym uśmiechem:
— Za wspaniałego lorda, naczelnego sędziego z Zalesia, sir. Ale to obojętne i nie ma nic do rzeczy. Skoro pluję — pluję i chcę widzieć takiego, co mi zabroni. Kto nie chce się narażać na oplucie ten może zejść z drogi.
Don Manuel łagodnie rozłożył ręce:
— Porzuć pan te drobnostki! Pan kapitan nie chciał pana obrażać. Pragnął tylko wiedzieć coś dokładniejszego o pana osobie i jego stosunkach.
— Pach! — odparł Sępi Dziób. — Stoi przed moją osobą i wystarczy mu ją tylko obejrzeć. Może dokładnie oglądać nawet mój nos, i to bez opłaty. A moje stosunki? Co ma pan na myśli? Czy wyglądam na takiego, w którym można się zakochać? Nie chcę nic wiedzieć o rodzie kobiecym. Jak w o-