Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 72.djvu/27

Ta strona została skorygowana.
—   2027   —

— Do stu tysięcy furgonów, jakże się mógł ośmielić!
— Kpiny sobie ten hucwont ze mnie stroił. Ze mnie! Słyszycie wy wszyscy? Ze mnie! A ja się cieszę najwięcej z tego, że nie zdołał umknąć. Wie, co go czeka? Więzienie!
Sępi Dziób roześmał się.
— Więzienie? Pah! Z powodu kozła? Absurd!
— Absurd, absurd powiada pan? Czy nie zna naszych praw?
— Co mi z waszych praw? Jestem wolnym Amerykaninem.
— Nie jesteś wolnym Amerykaninem, lecz uwięzionym łotrem. My kłusownictwo karzemy więzieniem.
Tym razem niełatwo będzie uciec. Ale skąd się tu w ogóle wziął?
— Ponieważ musiałem tu być. Przebywam jako wysłaniec w sprawach rodziny Rodriganda.
— Czemuś mi tego odrazu nie mówił? Posłucham, coś za wieści przywiózł, a potem zdecydujemy.
Obecni nie przerywali dialogu. Byli bardzo rozbawieni; wiedzieli dobrze, że stary nadleśniczy nie zaskarży myśliwego. Dlatego pozwolili mu się dowoli wypowiedzieć, po czym rzekł hrabia:
— A więc znamy teraz pana nazwisko i zajęcie. Czy zechce nam pan powiedzieć, jak się spotkałeś z owymi ludźmi, którzy nas tak bardzo interesują?